Dawno temu pięknym był i młody i żyłem w przedziwnym kraju zwanym Ludową Rzeczpospolitą. Mózg mój kształtował się słuchając ówczesnej Trójki (tak, wtedy też taka była), a o świecie opowiadały mi dzienniki z jedynej reżymowej TV. Kiedym wyjechał po raz pierwszy (ledwie upierzony student italianistyki) do Włoch i spędziłem tam kilka tygodni u zaprzyjaźnionej lewicowej rodziny, pierwszą rzeczą, która rzuciła mi się po oczach i uszach, był nieomal całkowity brak polityki zagranicznej, a także miejscowej, w telewizji (radia nikt nie słuchał). Ich dzienniki przypominały, wtedy, kronikę wypadków i towarzyską, wiedziałem, więc, ile osób zginęło w jakimś wypadku, ile utonęło na plaży pod Wenecją, komu ukradli samochód, nic mi, jednak, nie było wiadomo, co zamierzają Chińczycy i dokąd pobiegli Amerykanie.
Po wielu, wielu latach dożyłem czasów, w których to moja, już niereżymowa, telewizja bombarduje mózg nieustanną informacją o kierowcy-mordercy w Piszu, o tym jak bardzo susza ma wpływ na wydolność prawej sercowej komory, czy też o tym, że piosenkarz X przespał się z Panem Y, z dala ode mnie zatrzymując istotne (w moim mniemaniu, bom wychowany w czasach słusznie minionych) informacje. Środki przekazu stały się faktycznie masowe i masową papką karmią nas wszystkich po równo, rzeczywistość i jej zrozumienie pozostawiając wybranym zawodowcom, czyli politykom karmiącym się dzięki mojej niewiedzy. Z tego powodu zalewam, co wieczór, mózg płynem z dyskontu, czyli takim, do którego pozostawiono mi w miarę swobodny dostęp i analizując poszczególne smaki, a także ekonomiczne możliwości masowych kieszeni, staram się zrozumieć, dokąd i po co to wszystko zmierza (dokąd to nawet wiem, bowiem każdego z nas czeka taki sam los wśród kuzynów z Syriusza).
Mądrzy politycy (tacy również, niekiedy, bywają) świadomi faktu, że rewolucje niczego nie rozwiązując potrafią wszystko zniszczyć, starają się tak kształtować rzeczywistość, aby rewolucjonistom nie dawać okazji. Kiedy w kółko powtarzam, że 80 % społeczeństwa stoi przed półkami, na których towar posiada ceny wręcz europejskie (a więc winiawka z Portugalii po europejsku kosztuje 14 złotych, czyli 3 €), a pozostałe 20% posiada europejskie, a nawet lepiej dochody, to nie robię tego po to, aby jątrzyć i podpuszczać, lecz dlatego, iż boję się, że w ramach nadchodzącej rewolucji nikt mnie, nawet, do trumny nie włoży. Ludzie powinni żyć lepiej po to, by nie musieli do imentu burzyć. Niestety, głupota i egoizm większości polityków zmuszają mnie do nudnego powtarzania: szczęścia ludziom nie damy upowszechniając w dyskontach winiawkę i odbierając siłę nabywczą z dochodów, lecz podnosząc na tyle dochody, aby biedni mogli, raz na jakiś czas, poczuć się ludźmi i wypić prawdziwe wino.